Wywiad z Maciejem Potulnym z okazji Międzynarodowego Dnia Tłumacza - Media-Rodzina
Maciej Potulny

29 września 2023

Wywiad z Maciejem Potulnym z okazji Międzynarodowego Dnia Tłumacza

Z okazji Międzynarodowego Dnia Tłumacza, zapraszamy na rozmowę z Maciejem Potulnym. Tłumaczem literatury beletrystycznej i nie tylko, odpowiedzialnego między innymi za polskie przekłady Huberta Selby’ego Juniora, Chucka Palahniuka, Quentina Tarantino, Rachael Lippincott oraz Huntera S. Thompsona.

Maciej Potulny jest tłumaczem książek między innymi takich autorów jak  Rachael Lippincott, Jennifer Lynn Barnes,  Lucy Score czy Graeme Simsion. W rozmowie opowiada między innymi o swoim życiu w Australii, czego najbardziej nie lubi w pracy tłumacza i jak zaczęła się jego przygoda z tym zawodem.

 

Media Rodzina: Jak się żyje polskiemu tłumaczowi w Australii?

Maciej Potulny: Pracuje się dokładnie tak samo, tylko w Polsce zawsze brakowało mi miejsca, do którego mógłbym uciec, żeby spokojnie popracować. Obecnie często przesiaduję w bibliotece, która jest tuż obok zatoki, przy oknie z widokiem na morze. Takie przyjemne warunki naprawdę pozytywnie nastrajają do pracy. Mam też drugie ulubione miejsce – w pobliżu domu ­– to jest z kolei z widokiem na góry.

MR: Czy tłumaczenie książek jest Twoim jedynym zajęciem?

MP: Tak, nawet nie miałbym czasu na nic innego. Tłumaczenie to praca intensywna, ale bardzo przyjemna. Czasami zdarza mi się pracować nawet po 10 godzin dziennie, także w weekendy, by zdążyć z terminami. To praca, o której myśli się cały czas. Nieustannie kombinuję, wyłapuję różne słowa czy zwroty, słucham audiobooków – są one o tyle fajne, że dają pojęcie o tym, jak jakieś zdanie brzmi, a nie tylko wygląda na papierze.

MR: Jesteś tłumaczem jakich gatunków?

MP: Pzzede wszystkim literatury młodzieżowej, young adult. Najważniejsze dla mnie książki to jednak te dla dorosłych, bo są często o wiele trudniejsze. Literatura młodzieżowa sama się pisze, a najtrudniejsze wyzwanie i najważniejsze literacko są książki dla dorosłych.

MR: A masz swoich ulubieńców? Książki, które tłumaczyłeś i które zostały Ci w sercu?

MP: Mam, zdecydowanie. Chociażby Hubert Selby, autor „Requiem dla snu”. Kilka lat temu tłumaczyłem jedną z jego książek – „Piekielny Brooklyn”. To było chyba moje największe wyzwanie, bo język, składnia i ortografia są w tej powieści eksperymentalne.

MR: A z naszego wydawnictwa? Podaj chociaż top trzy!

MP: Na pewno książki Rachael Lippincott, szczególnie gdy pisze sama. Autorka jest wtedy bardziej delikatna. W jej indywidualnych powieściach dużo się dzieje na poziomie emocjonalnym. Świetnie pracowało mi się także nad książką „Ona i ona”, którą Rachael napisała z żoną, Alyson Derrick. To mój numer jeden. Z kolei moją ulubioną postacią z książek dla dzieci jest Charlie – chłopiec, który zmienia się w różne zwierzaki („Charlie zmienia się w kurczaka” – przyp. red.). To bardzo mądra i zabawna seria. A trzecia pozycja? „Zimowe dzieci” (Jennifer Mcmahon – przyp. red.)! Jestem wielkim fanem autorki, czytam każdą jej książkę.

MR: A czy masz coś, czego byś nigdy nie przetłumaczył?

MP: Nie.

MR: Czy jako tłumacz szukasz kontaktu z autorami? Uważasz, że jest to ważne i niezbędne?

MP: Nie. Jest to przyjemne, wartościowe, ale nie obowiązkowe. Mam wrażenie, że czasami może przeszkadzać. Gdy poznasz autora osobiście, często czujesz takie wewnętrzne zobowiązanie, że musisz napisać książkę jego słowami. Przestaję wtedy widzieć książkę, widzę jedynie autora.

MR: Przetłumaczyłeś dla nas drugi i trzeci tom „The Inheritance Games” – serii, która cieszy się ogromną popularnością wśród czytelników. Czy TIG przypadło Ci do gustu?

MP: Cieszę się, że mogłem przetłumaczyć TIG – uwielbiam tłumaczyć tak popularne książki! Lubię, kiedy ludzie czytają to, nad czym pracowałem. To świetne książki, które zawierają mnóstwo tajemnic i zagadek.

MR: Właśnie, w tych książkach mnóstwo jest zagadek i gierek słownych – czy to było bardzo trudne do przetłumaczenia?

MP: Tak, to jest zawsze skomplikowane, zwłaszcza kiedy w książce występują wiersze. Ja nigdy nie miałem zacięcia ani talentu do pisania poezji, a bardzo często w książkach – szczególnie tych, które opierają się na zagadkach – pojawia się mnóstwo wierszowanych fragmentów. Mam nadzieję, że mi się to udało! Kiedy w książce jest wierszowany fragment, a nie był nigdy przetłumaczony na polski, staram się zachować rytm i układ rymów.

MR: Czyli jednak masz coś, czego przetłumaczenia byś się nie podjął!

MP: Faktycznie, utworu napisanego w całości wierszem w życiu bym się nie podjął. Ale tłumacząc książki, które zawierają kilka wierszowanych fragmentów, nie da się przed tym uciec. Przyznam, że każdy wierszyk – nawet najkrótszy – zajmuje mi co najmniej dzień tłumaczenia. Muszę znaleźć odpowiednie słowa, odpowiedni rytm, rymy…

Tak samo zabawy słowne – słowo, które w oryginale brzmi podobnie do innego i jest elementem jakiejś większej zagadki, mając tym samym ogromny wpływ na fabułę… Przyznaję, że jest jedno z największych wyzwań. Trzeba szukać takich słów, które w przekładzie będą nie tylko brzmiały podobnie, ale również będą miały podobne znaczenie – dosłowne tłumaczenie tego samego słowa nie ma sensu. Trzeba znaleźć podobny kontekst i trochę się nad tym nagłowić.

MR: Czy sam wybierasz książki, które chcesz tłumaczyć?

MP: Najczęściej dostaję kilka propozycji i z nich wybieram, co chciałbym tłumaczyć. Propozycje od Media Rodzina są zawsze na pierwszym miejscu, bo to taki mój dom – w końcu od zawsze pracujemy razem. Mam to szczęście, że otrzymuję mnóstwo propozycji i mogę w nich przebierać – zdecydowanie jestem w komfortowej pozycji w tej branży.

MR: Tłumacze zawsze boją się pytania „co ostatnio czytałeś”, bo zwykle muszą odpowiedzieć, że mają tyle roboty, że nie czytają nic poza tym… Więc kiedy znajdujesz czas na czytanie dla przyjemności?

MP: Ja ciągle czytam, non stop. W kolejce w sklepie, w samochodzie, jak sprzątam klatkę śwince morskiej, jak wychodzę popatrzeć na kangury… W każdej chwili, gdy robię coś, co nie wymaga skupienia. Słucham wtedy audiobooków na potęgę. To jest to, o czym mówiłem wcześniej – warto posłuchać, jak tłumaczenie brzmi, nie tylko jak wygląda. Często po skończeniu książki czytam ją sobie na głos, żeby słyszeć, gdzie pojawiają się jakieś przeszkody. A wracając do pytania – czas na audiobooki znajduję w każdej możliwej chwili.

MR: Co najbardziej urzekło Cię w „Ona i ona”?

MP: Delikatność stylu autorki – ona umie pięknie mówić o emocjach – nie ma w nim szorstkości, postaci są tak sympatyczne, że chciałoby się je przytulić. W „Ona i ona” są dwie diametralnie różne bohaterki, ale równie sympatyczne. Jedna jest samodzielna, praktyczna, przebojowa, natomiast druga jest romantyczna, nieśmiała, zagubiona i nie wie, jak sobie radzić z relacjami. Obie są prawdziwe i mają w sobie coś miłego. Nie lubię, kiedy rzeczy w książkach dzieją się ni stąd, ni zowąd, a u Rachael wszystko jest logiczne i na swoim miejscu.

MR: Czy tłumaczysz albo chciałbyś tłumaczyć coś poza książkami, na przykład filmy?

MP: Kiedyś chciałem, nawet zacząłem wysyłać propozycje do różnych firm, między innymi do tych zajmujących się grami komputerowymi. Wtedy jednak nie byłem jeszcze dobrym tłumaczem i nie potrafiłem przekonać do siebie ludzi, więc nic z tego nie wyszło. Później chciałem tłumaczyć artykuły do gazet, ale… było to nudne zajęcie. Filmy są o tyle nieprzyjemne do tłumaczenia, że to przecież tylko dialogi… A tłumaczenie książek to dobra zabawa!

MR: Zdarza ci się konsultować z innymi tłumaczami w czasie pracy?

MP: Zdarzało mi się, szczególnie gdy ktoś przetłumaczył na przykład fragment książki, który został wykorzystany w tej, którą obecnie tłumaczę. W Australii trudno mi dostać od ręki książkę po polsku, w dodatku taką, która była wydana na przykład dwadzieścia lat temu. Wtedy szukam kontaktu do tłumacza, żeby poprosić o przesłanie tego fragmentu. Przy niektórych projektach pracuje też wielu tłumaczy jednocześnie – wtedy musimy się konsultować, by zachować podobny styl i to samo tłumaczenie danego zwrotu czy nazwy własnej.

MR: Kiedy zainteresowałeś się tłumaczeniem tekstów, od czego się zaczęło?   

MP: Tak naprawdę to z lenistwa. Naprawdę! Wiedziałem, że nie chcę pracować w biurze ani mieć sztywnych godzin pracy, zależało mi na byciu jakiegoś rodzaju artystą. Przez jakiś czas miałem punkową kapelę i wrzeszczałem w niej, ale bardziej mnie zainteresowały covery literackie niż muzyczne. W liceum miałem rewelacyjną gazetę lokalną, w której spotkałem bardzo otwartego wydawcę, a oprócz tego świetne nauczycielki polskiego. Dzięki tym osobom udało mi się dostać do redakcji gazety. Pisanie zawsze ze mną było, a moja mama pracowała w bibliotece, więc tam się wychowałem. Myślę, że to mnie ukształtowało jako człowieka, który zajmuje się słowami i pisaniem.

MR: Praca nad przekładem zaczyna się od zapoznania z książką, przez samo tłumaczenie, redakcję i korektę autorską, aż po wysłanie jej do druku… Jaka jest twoja ulubiona i najmniej ulubiona część pracy nad książką? 

MP: To jest ciekawe pytanie. Praca nad każdą książką zaczyna się od odkrywania, czym jest dana książka. Kiedyś czytałem całość przed przetłumaczeniem, żeby wiedzieć, jak ugryźć historię. Teraz tego nie robię, bo więcej frajdy mam z odkrywania na bieżąco tekstu. A wiem, że jeśli coś zepsuję – bo na przykład pod koniec książki jakaś nazwa własna musi się zgadzać z inną i tak dalej – to przy późniejszym czytaniu mogę to wyprostować. Poznawanie tej książki to właśnie ulubiona część pracy nad nią. No i późniejsze czytanie recenzji! Maniakalnie śledzę wszystkie recenzje książek, które tłumaczyłem. Najmniej przyjemna jest korekta autorska, czyli sprawdzanie tego, co już się przetłumaczyło. Dlatego tak doceniam redaktorów! Sprzątanie po kimś jest dużo trudniejsze, niż pisanie czegoś od nowa.

MR: A czy tłumaczenie czegoś cię uczy?

MP: Uwielbiam, kiedy redaktorzy piszą mi, co i dlaczego zmienili w moim przekładzie. Wtedy zawsze uczę się czegoś nowego. Tłumaczę od ponad dwudziestu lat, a i tak po każdym tłumaczeniu, po przeczytaniu uwag redaktorów, uczę się czegoś. Kiedyś upierałem się, by zawsze zostawać przy mojej wersji… Teraz widzę, jaka to czasem była bzdura!

MR: Zaglądasz do książek już wydanych, przetłumaczonych przez ciebie?

MP: Zaglądam, czasami wyszukuję w nich rzeczy, które chętnie bym zmienił… Ale to tylko te najciekawsze książki.

MR: No dobrze, a odchodząc od tematu książek… dlaczego Australia?

MP: Nie miałem na to większego wpływu, to było marzenie żony. Ja marzyłem o Grecji albo innych ciepłych krajach. Na szczęście w Australii też jest dość ciepło. Praca tłumacza jest tam, gdzie ma się ze sobą laptopa, więc nie byłem niczym związany i mogłem wyjechać.

MR: A co najbardziej Ci się podoba w Australii?

MP: Wielu ludzi mówi, że podoba im się wyluzowane podejście Australijczyków do życia. Ja uwielbiam to, że ten kraj jest po prostu przepiękny. Jeśli mam ochotę na pobyt na pustyni, jadę na pustynię. Mieszkam praktycznie nad morzem, w Melbourne, więc mam je ciągle przy sobie. Godzina jazdy samochodem i jestem w górach. Jest też mnóstwo natury. Cywilizacja skupia się głównie na wybrzeżach, a środek jest praktycznie dziki. Oprócz tego jest mnóstwo zwierząt, kangurów, wombatów, kolorowych ptaków, dziobaków, są też wiecznie uśmiechnięte kuoki.

MR: Jak już przy zwierzakach jesteśmy… jak to jest z tymi pająkami?

MP: Są. Największy, jakiego miałem w domu, był wielkości mojej dłoni. Siedzą sobie na ścianie lub pod sufitem. Wynoszę je zawsze z domu w plastikowym pojemniczku. Łapię je podsuwając kartkę, ale to są takie bestie, że wyrywają się z tego pudełka. Ale niebezpieczne są tylko wtedy, gdy czują się zagrożone – gdy przypadkiem się na nie położy lub próbuje się je wynieść z domu. Ostatni raz takiego potwora widziałem z dwa miesiące temu, więc nie jest aż tak źle!

Zaloguj się

Nie masz konta?