1937-2020
Zawsze będę Amerykaninem z Bostonu, bostończykiem pochodzenia szkocko-irlandzkiego. Ale może od dzisiaj mogę myśleć o sobie, że jestem poznaniakiem.
Robert David Gamble był wydawcą, pastorem, radiowcem, mentorem Ruchu AA i filantropem.
Po raz pierwszy przyjechał do Polski „na egzotyczne wakacje za żelazną kurtyną” gdy był jeszcze na studiach. Od tamtego czasu utrzymywał bliskie więzi ze swoimi polskimi przyjaciółmi i odwiedził Polskę jeszcze kilka razy. W Stanach Zjednoczonych został pastorem Kościoła Episkopalnego. W latach 80. zaangażowany był w rozwój ruchu Anonimowych Alkoholików w Polsce, pomagając im w nawiązywaniu kontaktu ze specjalistami amerykańskimi.
Był pomysłodawcą organizowanej przez dwadzieścia lat Wigilii pod Rondem, podczas której poznaniacy dzielili się opłatkiem, śpiewali kolędy i obdarowywali upominkami najuboższych. W 1992 roku wraz z decyzją sponsorowania Radia Obywatelskiego w Poznaniu podjął decyzję o przeniesieniu się na jakiś czas do Polski.
W tym samym okresie założył wydawnictwo Media Rodzina. Zrobił to, aby wydać po polsku książkę Adele Faber i Elaine Mazlish „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”. Wśród najbardziej znanych tytułów wydawnictwa pojawiły się: „Inteligencja emocjonalna”, serie Harry Potter, Opowieści z Narnii, Igrzyska śmierci, Kicia Kocia.
Robert Gamble został pośmiernie odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Order Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej nadaje się cudzoziemcom i obywatelom polskim stale zamieszkałym za granicą, którzy swą działalnością wnieśli wybitny wkład we współpracę międzynarodową, a także współpracę łączącą Rzeczpospolitą Polską z innym państwami i narodami. Krzyż Wielki Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej to najwyższa, pierwsza klasa odznaczenia.
„Nie byłoby Boba, nie byłoby Media Rodziny” – tymi słowami zwróciłem się w styczniu 2020 roku do obecnego na jubileuszu 50-lecia mojej pracy zawodowej pana Roberta Gamble'a. Bynajmniej nie miałem na myśli tylko wydawnictwa jako instytucji, dla Boba o wiele ważniejsze było to, co jest w wydawnictwie, po jakiej podąża ono drodze. Czyli, krótko mówiąc, wydawane książki.
Pewnego dnia, a był to rok 1991, drugi rok po upadku PRL-u, zawitał do Wydawnictwa Poznańskiego, w którym pracowałem, Amerykanin Robert Gamble z misją wydania książki Adele Faber i Elaine Mazlish How to Talk So Kids Will Listen, and Listen So Kids Will Talk / Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły. Świadomie piszę, „zawitał z misją", a nie – jak zwykło się mówić – przyszedł z propozycją albo z ofertą. Bo to była misja. Ta książka pomogła jemu w zachowaniu dobrych relacji z synem i on, Robert Gamble, wierzy głęboko, że pomoże również wielu polskim rodzinom.
Może to był przypadek, a może ten moment, kiedy – jak mówią niektórzy – Pan Bóg chce być anonimowy, a może jak jeszcze ciekawiej definiował takie chwile sam Bob: „God writes the scenerio” (Pan Bóg reżyseruje). Trafił do mnie, bo tak mu podpowiedział Lech Jęczmyk, wybitny tłumacz literatury rosyjskiej i angielskiej. Znaliśmy się z Lechem od dawna, w ostatnich latach PRL-u szczególnie bliskie było nam marzenie o jego upadku.
przeczytaj więcejKiedy pojawił się Bob, to marzenie stało się już faktem, ale faktem dla mnie coraz bardziej oczywistym było też widmo zbliżającego się bankructwa Wydawnictwa Poznańskiego. Chciałem ten moment maksymalnie oddalić, również z myślą o swojej zawodowej przyszłości. Misja Boba wydała mi się jak najbardziej na czasie, zwłaszcza że z jego ust padła deklaracja, że on pokryje koszty zakupu licencji. A była to w owych latach deklaracja bezcenna. Zdobycie tak zwanych dewiz na zakup praw autorskich graniczyło z cudem. Po paru tygodniach podpisaliśmy umowy na wydanie książki w języku polskim i na tym, niestety, się skończyło. Zabrakło już pieniędzy na jej przekład, prace redakcyjne i na druk nakładu. Koniec. Wydawnictwo Poznańskie mogło już tylko dryfować.
Jednak moje spotkania z Bobem stawały się coraz częstsze. Nasze rozmowy z natury rzeczy dotyczyły przede wszystkim książek. Dowiedziałem się, że to on „sprowadził” do Polski Kurta Vonneguta i jego słynny bestseller Rzeźnia numer pięć, a także Josepha Hellera Paragraf 22, obie powieści przełożył na język polski właśnie Lech Jęczmyk. Że to on, Bob, pomagał polskim dysydentom w stawianiu pierwszych kroków na amerykańskiej ziemi, m.in. Stanisławowi Barańczakowi czy Wojtkowi Wołyńskiemu.
Bob na Uniwersytecie Harvarda studiował anglistykę, pracę końcową pisał z twórczości Kiplinga, autora m.in. Księgi dżungli. Słuchał też wykładów i wielokrotnie rozmawiał z wybitnym polskim slawistą profesorem Wiktorem Weintraubem. To jemu być może zawdzięcza nie tylko rozwiązywanie łamigłówek językowych, ale także cel swojego pierwszego wyjazdu na egzotyczne wakacje za żelazną kurtyną.
Była nim Polska. W 1958 roku, dwa lata po Poznańskim Czerwcu, wraz z grupą amerykańskich studentów z organizacji The Experiment in International Living, która stawiała sobie za cel budowanie mostów między narodami, przyjechał do Warszawy i zamieszkał u Lecha Jęczmyka. Stąd – jak sam wspomina – „jeździłem do Giżycka, Zakopanego, Poznania. W Poznaniu zostałem aresztowany i zatrzymany na 1,5 godziny za to, że ośmieliłem się sfotografować siedzibę Urzędu Bezpieczeństwa”.
Wyjazd do Giżycka i Zakopanego był niewątpliwie czystą turystyką, ale wybór Poznania, który jeszcze w tym czasie lizał rany po krwawo stłumionym powstaniu, a na dodatek fotografowanie znienawidzonego przez poznaniaków Urzędu Bezpieczeństwa, to była decyzja ideowa. Młody student wiedział już dużo o Polsce, echa Poznańskiego Czerwca dotarły do niego w pełnym brzmieniu. Nie dziwi zatem decyzja, jaką podjął po 34 latach, by tu zamieszkać i rozwinąć skrzydła. Zanim jednak do tego doszło, przyjechał ponownie z tą samą organizacją tym razem do Krakowa, tam poznał swoją przyszłą żonę, wrócił do Stanów, gdzie urodził im się syn Dominik, jednak – jak mówi – „małżeństwo nie przetrwało, jesteśmy po rozwodzie”.
Przyjazd do Poznania był, jak wspomniałem wyżej, świadomym wyborem ideowym Roberta Gamble'a. Świadczy o tym jeszcze dobitniej fakt, że na siedzibę swojego ukochanego Radia Obywatelskiego wybrał pomieszczenia w Zakładach Cegielskiego. To tam po raz pierwszy w PRL-u robotnicy upomnieli się o prawo do wolności i chleba. To tam pod główną bramą fabryki 28 czerwca każdego roku o godzinie 6 rano meldował się, by oddać im hołd.
Pierwszą książką, której wydanie zlecił Bob w Polsce, jeszcze zanim założył własne wydawnictwo, była praca popularnonaukowa Lawrence'a Goodwyna Jak to zrobiliście? Powstanie Solidarności w Polsce, którą opublikował KAW. Jeden z głównych rozdziałów tej książki dotyczy właśnie Poznańskiego Czerwca i buntu poznańskich robotników w 1956 r. Lektura książki Lawrence'a Goodwyna wywołała u Boba wielki podziw dla postawy przywódcy strajku robotników w Zakładach Cegielskiego, Stanisława Matyi. Na początku lat dziewięćdziesiątych, tuż po założeniu Radia Obywatelskiego – wtedy Stanisław Matyja już nie żył – pan Robert spotkał jego syna, Waldemara, wówczas tramwajarza, motorniczego. Nie minęło wiele czasu, a między nimi wywiązała się wielka przyjaźń, tak wielka, że kiedy do Poznania zjechało się całe rodzeństwo Boba, by zobaczyć, co robi ich najmłodszy brat, ten wsadził ich do jednowagonowego tramwaju i poprosił Waldka, aby poobwoził krewnych po ulicach Poznania. Ubolewał tylko nad jednym, że na ulicy Kochanowskiego, gdzie mieścił się budynek Urzędu Bezpieczeństwa, nie ma szyn tramwajowych.
Spotkanie Boba z Waldkiem Matyją miało jeszcze tę jakże ważną konsekwencję, że od tej pory zaczęła coraz bardziej zacieśniać się ich wzajemna przyjaźń. Waldek stał się najbardziej troskliwym opiekunem Boba w ostatnich kilku latach. I tak było do samego końca.
„Jestem bostończykiem szkocko-irlandzkiego pochodzenia” – tak zwykł przedstawiać się pan Robert. Urodził się w 1937 roku w Filadelfii. Jego pradziadek James Gamble przybył do Stanów z Irlandii w 1819 roku. Tam razem ze swoim kolegą Procterem założyli firmę Procter & Gamble, która po kilkudziesięciu latach stała się w Stanach jednym z największych producentów środków czyszczących. Dziadek firmę jeszcze bardziej rozwinął, ale ojciec Clarence James Gamble zamiast biznesu wybrał medycynę. Ożenił się z Sarah Merry Bradley, która zajmowała się nie tylko domem, ale również działalnością społeczną, a on sam stał się specjalistą w dziedzinie planowania rodziny. „Może dlatego – jak wspomina Bob – każde z pięciorga rodzeństwa rodziło się regularnie co dwa lata”. Każde też wybrało swoją drogę życia. Jeden brat został lekarzem, drugi biznesmenem, jedna siostra nauczycielką, druga działaczką społeczną, a on, Bob, najmłodszy – pastorem.
Przedtem jednak były studia na Harvardzie, potem dwuipółletnia służba w wojsku, w marines, a jeszcze potem seminarium duchowne i praca kapelana szpitalnego. Najważniejsze – jak wspomina – było słuchanie chorych. Nie nawracanie, nie karanie pokutą, tylko SŁUCHANIE. Wątek słuchania wielokrotnie pojawiał się w wypowiedziach Boba. To słowo jak magiczny klucz zakodowało się w jego filozofii. Pojawiło się w tytule pierwszej książki, którą postanowił wydać, a zaraz potem w tytule bestsellerowej opowieści Człowiek, który słucha koni Monty'ego Robertsa. Pojawiło się też w sloganie reklamowym Radia Obywatelskiego: „Radio, które słucha Ciebie", a także podczas ostatnio zainicjowanej przez niego kampanii przeciwko pedofilii.
Zawsze imponowała mi głęboka i prawdziwa wiara pastora Gamble'a. Wielokrotnie porównywałem ją z wiarą znanych mi księży katolickich. Bob jako duchowny nie miał sobie równych. Nie chodzi mi tu bynajmniej o syndrom Marii Magdaleny ubóstwiającej Pana, rzadko widywałem rozmodlonego Boba, ale niemal zawsze spotykałem go pomagającego ludziom. To była jego największa misja. Święta misja. Najpierw jako kapelan świadczył posługę chorym w szpitalach w Stanach, a kiedy tylko przyjechał do Polski, włączył się bez reszty we Wspólnotę Anonimowych Alkoholików. Miał dużą wiedzę na ten temat jeszcze z Ameryki. W 1984 roku zaangażował się w organizację pierwszego ogólnopolskiego Zjazdu AA. Sponsorował wyjazdy do Stanów polskich psychologów, by tam mogli się uczyć, jak pomagać alkoholikom w powrocie do zdrowia. Jego bliskimi doradcami byli m.in. dr Bohdan Woronowicz, dr Danuta Dudrak, dr Maria Matuszewska, prof. dr Wiktor Osiatyński i jego żona dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, wybitna psycholożka. Nic dziwnego, że po wielu latach organizowania mityngów AA, publikacji książek aowskich, udzielania bezpośredniej pomocy osobom uzależnionym poprzez umieszczanie ich w ośrodkach odwykowych, pan Robert stał się powszechnie akceptowanym sponsorem i mentorem polskiego ruchu AA. Ta jego działalność znalazła też uznanie w oczach prezydenta Rzeczypospolitej, który za zasługi w rozwoju ruchu AA w Polsce w 1999 r. odznaczył Roberta Gamble'a Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Natomiast polska Wspólnota Anonimowych Alkoholików uhonorowała go w Licheniu zaszczytną statuetką Pelikana.
Jakby tego było mało, już po kilku latach od podjęcia decyzji, by tu, w Polsce, pełnić swoją misję, pastor Gamble postanowił roztoczyć opiekę nad anglikanami i w 1995 roku został kapelanem warszawskiej parafii Kościoła Episkopalnego, a w roku 2014 w uznaniu zasług – jej honorowym proboszczem. Z tego też tytułu spadły na niego obowiązki uczestniczenia w ważnych uroczystościach państwowych, na przykład w obchodach święta 4 Lipca czy zakończenia pierwszej wojny 11 Listopada. To dzięki pastorowi Gamble'owi, krótko po powstaniu wydawnictwa Media Rodzina, nawiązaliśmy bliskie bezpośrednie związki z poznańskimi dominikanami. Tego nie jestem pewien, ale przypuszczam, że wszystko zaczęło się od charyzmatycznego o. Jana Góry, który miał tę unikalną umiejętność znajdywania ludzi czyniących dobro. Nic dziwnego, że szybko trafił na Boba. Ten zaś, czując się już wydawcą, szczególnym sentymentem darzył wydawnictwo W drodze, którym wówczas kierował o. Tomasz Dostatni. Tak zaczęły się nasze wspólne wyjazdy na targi książki do Frankfurtu n. Menem,a potem jakże bliskie i krzepiące dla nas spotkania czy to z racji naszych jubileuszy, czy innych ważnych wydarzeń. W 80. rocznicę urodzin Boba spotkaliśmy się – jakżeby mogło być inaczej – w niewielkiej kaplicy u dominikanów. Obecni byli pracownicy wydawnictwa, przyjaciele Boba oraz znajomi. Po mszy świętej, którą celebrował o. Tomasz Dostatni w asyście pastora Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego Ostryga, który wygłosił piękną homilię opartą na biblijnej przypowieści o siewcy, udaliśmy się do przyległego pomieszczenia przypominającego niewielką kawiarnię i tam składaliśmy jubilatowi życzenia. Nawiązując do wspomnianej w homilii przypowieści, powiedziałem, że pan Robert przypomina mi biblijnego siewcę. Idzie i sieje ziarno, idzie i sieje...
Radio Obywatelskie to było to ziarno, które bardzo szybko zakiełkowało. Pierwsze w Polsce talk radio, „Radio, które słucha Ciebie”. To nie był tylko slogan reklamowy radiostacji. W wywiadzie udzielonym redaktorowi Marcinowi Wójcikowi z „Gazety Wyborczej” Robert Gamble wyznał: „Chciałem, aby Polacy nauczyli się słuchać i mówić. Wydaje mi się, że maciez tym problem. To może być historyczny kontekst – zabory, okupacja, komuna. Nie mogliście swobodnie mówić, więc kiedy nastał czas swobody, przestaliście słuchać, tylko mówicie wszyscy naraz”.
Początki radia jak zwykle były trudne, nie tylko ze względów technicznych, ale głównie organizacyjnych. Koncesję na nadawanie otrzymała Fundacja Solidarności, założona przez Lecha Wałęsę, a z jej ramienia radiem zarządzał Julian Zydorek, działacz Solidarności w Poznaniu. Robert Gamble był sponsorem radia, ale w poważnym stopniu – jeśli tak można powiedzieć – jego duszą programową. Już po kilku miesiącach działalności radia głośno o nim było na ulicach Poznania, w tramwajach, w prywatnych domach i w pracy. No bo co to znaczy, że radio słucha ciebie? Kogo? Nas? To przecież my słuchamy radia. Oni mówią, my słuchamy. Oni wiedzą, my nie wiemy. Oni zagrają, my tańczymy tak, jak oni chcą. Tak jak było w PRL-u. Więc co my mamy do gadania?
No i się zaczęło. Telefony dzwoniły do radia jak oszalałe. Pamiętajmy, to były pierwsze miesiące wolnej od cenzury Polski. Na antenie radia słuchacze pozbywali się peerelowskiej traumy. Mówili, co ich boli, co chcą zmienić, mówili o swoich chorobach, mówili gwarą poznańską, jąkali się, przełamywali swój lęk.
Bob triumfował! Wymyślał codziennie tematy rozmów, ustalał zasady długości wypowiedzi (bodaj dwie i pół minuty), zwracał słuchaczom uwagę, że nie wolno rzucać oskarżeń ad personam, nie wolno mówić, że ktoś jest głupi, można natomiast powiedzieć: wydaje mi się albo mam wrażenie, że ten ktoś jest idiotą itd. Doszło do tego, że pełniąc radiowy nocny dyżur, Bob zasypiał na podłodze. Nie wracał na Pasiekę do siedziby firmy, gdzie zamieszkał w małym pokoiku, w którym mieściła się niewielka wersalka i malutki stolik z jednym krzesłem. Kiedy rano przychodziłem do pracy, Bob szedł do łazienki, a potem do kuchni, gdzie od czasu do czasu czekało na niego śniadanie, pachnący świeży chleb, ser i dżem.
„Kiedy przyjeżdżałem do Polski za komuny - wspominał - Solidarność spotykała się w domach, w kuchni przy stole. W takiej scenerii toczyły się najważniejsze dla kraju rozmowy. Dlatego chciałem przenieść ten klimat do naszego radia”. Od zaprzestania działalności Radia Obywatelskiego minęło już wiele lat. Po dziś dzień spotykam ludzi, którzy z wielkim uznaniem wspominają audycje legendarnego radia, a szczególnie tego jednego pana, który wspaniałą radiową gambolszczyzną (Bob miał wybitnie radiowy głos), zmagając się w heroiczny sposób z językiem polskim, poruszył sercai umysły radiosłuchaczy.
Pierwsze namacalne ślady gambolszczyzny pojawiły się już w pierwotnej nazwie naszego wydawnictwa. W Bostonie pan Robert założył firmę medialną Media Family of Massachusetts, co przełożyło się w Polsce po prostu na Media Rodzina of Poznań. Nigdy nie potrafiłem pogodzić się z tym łacińsko-polsko-angielskim łamańcem. To był czas w Polsce, kiedy nastąpił prawdziwy wysyp nazw firm obco brzmiących. Nic więc dziwnego, że ktoś w poznańskim magistracie wpadł na pomysł, że jeżeli w takiej nazwie pojawi się słowo POZNAŃ, to trzeba będzie uiścić z tego tytułu stosowną opłatę do kasy miasta. Ostatecznie tak się nie stało, dla mnie jednak był to moment, by pozbyć się dwóch ostatnich wyrazów. Pozostała Media Rodzina i tak jest do dziś.
Może się to wydawać zaskakujące, ale według mnie język gambolski ma swoje źródło w niezwykłej osobowości pana Roberta. To jest język, jeśli tak można powiedzieć, empatii słownej. To heroiczne łączenie ognia z wodą. Jakże wielką radość wywoływały u Boba neologizmy. Zamiast weekend mówmy "łykend", a jeśli komuś słowo to kojarzy się nie bez racji z alkoholem, to niech będzie "sobdziela". To co, że tego słowa nie ma w języku polskim – słyszałem wiele razy od Boba – ale teraz już jest! Radość tworzenia, radość pomagania to główne atrybuty jego osobowości. Moje rozmowy z Bobem o języku prowadziły często do ważnych dla nas obu wniosków. On rozumujący zgodnie ze swoim duchowym powołaniem, że na początku było słowo, i ja powtarzający za Wittgensteinem, że język wyznacza granice naszego świata, poznania, że jeśli coś nie zostało nazwane, to nie istnieje. Że na tym polega twórczość, prawdziwa twórczość. Rozumieliśmy się doskonale. Lubiłem te rozmowy.
W programie Radia Obywatelskiego jedną z ważniejszych pozycji było czytanie książek. Tego należało się spodziewać. Czytane były nie tylko książki Media Rodziny, spośród których największą słuchalnością cieszyły się Opowieści z Narnii C.S. Lewisa. Szczególnym jednak wydarzeniem okazała się lektura powieści Małgorzaty Musierowicz Noelka adresowana do młodych czytelników. Jest w niej scena Wigilii bożonarodzeniowej, która ma miejsce pod głównym rondem Poznania – Kaponierą. Scena ta wywarła tak wielkie wrażenie na Bobie, że nie oglądając się na nic, postanowił z fikcji uczynić rzeczywistość. Bo to było to miejsce, gdzie mogli trafić wszyscy, zaproszeni i niezaproszeni, ci, co tylko przechodzili, i ci, co chcieli tu być. I tak też się stało. W zimowy grudniowy wieczór 1992 roku pod rondem Kaponiera odbyła się pierwsza Wigilia. Prawdziwa Wigilia. Potem były następne, bo wielu poznaniaków uznało, że warto tam pójść, spotkać się i śpiewać kolędy. Aż przyszedł moment, gdy zaczął się remont ronda, który trwał, trwał i trwał, aż... zainteresował się tym prokurator. Przytaczam relację portalu poznan.naszemiasto.pl z ostatniej, a dokładnie zapowiedź ostatniej, dwudziestej Wigilii pod Rondem:
Pierwsze wigilijne spotkanie w największym poznańskim przejściu podziemnym zorganizowano w 1992 roku. Rok wcześniej pastor i wydawca Robert Gamble przeczytał powieść Małgorzaty Musierowicz Noelka. Powieściopisarka opisała w niej spotkanie poznaniaków pod rondem, którzy przychodzą tu przed pasterką, aby wspólnie zaśpiewać kolędy i przełamać się opłatkiem.
Gamble, Amerykanin szkocko-irlandzkiego pochodzenia, postanowił książkowy pomysł wcielić w życie.
– Pamiętam, że nasze pierwsze spotkanie było trochę chaotyczne, ale to dlatego, że było robione bardzo spontanicznie – mówi pastor. – Najważniejsze jednak jest to, że było piękne.
Spotkania pod Kaponierą szybko stały się stałym punktem świętowania narodzin Jezusa w stolicy Wielkopolski.
– Co roku pod rondem spotyka się od dwustu do trzystu osób – przypomina Marta Jankowiak z agencji Kończal-Szwarc. – Mamy nadzieję, że w tym roku będzie ich jeszcze więcej. Jest to taka impreza, o której już chyba każdy w mieście słyszał.
Długo nie było wiadomo, czy dwudziestą edycję uda się również zorganizować pod rondem. Jednak jak się okazało, robotnicy przebudowujący ulicę Roosevelta na razie nie pracują na samym rondzie, dlatego Zarząd Dróg Miejskich wydał zgodę na przygotowanie Wigilii właśnie tam.
W jej tegorocznym przebiegu niewiele się zmieni.
– Chcemy, żeby forma spotkania co roku była taka sama – wyjaśnia Marta Jankowiak. – Mieszkańcy się do niej przyzwyczaili i nikogo nie będziemy zaskakiwać. Nie zabraknie wspólnego kolędowania i dzielenia się radością.
Wigilia rozpocznie się o godzinie 21.30. Tradycyjnie w przejściu podziemnym staną dwie sceny – mała i duża. Na małej czytane będzie Pismo Święte – w różnych językach i przez duchownych różnych wyznań, a do tego ekumenicznego czytania będzie mógł dołączyć się każdy chętny. Na dużej kolędować będą poznańscy artyści, m.in. Hanna Banaszak, Małgorzata Ostrowska i Antosia Kocińska. Nie zabraknie też sportowców.
– Pod rondem znowu staną choinki, które podarują nam okoliczne nadleśnictwa – mówi Marta Jankowiak. – Będą prezenty, i to nie tylko dla najmłodszych. Mogę zapewnić, że nikt nie wyjdzie z Wigilii z pustymi rękoma.
Wigilijne spotkanie pod Kaponierą tradycyjnie zakończy wspólne śpiewanie Cichej nocy w kilku językach. W ubiegłym roku kolędę śpiewano po polsku, niemiecku, angielsku, francusku, japońsku, chińsku oraz w nigeryjskim języku ibu.
– Spotkanie zakończy się do godziny 23, tak aby każdy mógł jeszcze zdążyć na pasterkę – wyjaśnia Robert Gamble.
Dzisiaj Wigilii pod Rondem już nie ma. Tak sobie jednak myślę, że może to jest właściwe miejsce, gdzie mogłaby stać ławeczka z panem Robertem, na której można byłoby przysiąść i posłuchać, co mówi.
Największą jednak pasją Boba były książki. Zawsze wracał z Bostonu czy z Edynburga z ciężką torbą pełną książek. Jej rozpakowywanie trwało w wydawnictwie kilka dni. A w trakcie były zachwyty, ale też zdziwienia. Tyle że już wówczas docierało do nas, że Bob wyprzedza nas w diagnozowaniu rzeczywistości o parę okrążeń. Generalnie w tej torbie było dla każdego coś miłego. Dla dzieci amerykański Brzechwa, czyli Dr Seuss i seria jego książek, które na polski genialnie przełożył Stanisław Barańczak. Dla dorosłych książki wybitnego psychologa Martina Seligmana, w szczególności Optymizmu można się nauczyć. Bob twierdził – i nie bez racji – że optymizmu nam brakuje. Była też książka szefa policji nowojorskiej Bratonai poradnik dla naszej kiełkującej samorządności Rządzić inaczej. Biedny premier Grzegorz Kołodko. Pamiętam, jak na majowych targach książki w Warszawie, wówczas jeszcze w Pałacu Kultury i Nauki, Bob postanowił wręczyć ją wizytującemu targi premierowi. Stanął przed zbliżającym się orszakiem i machał nią w jego kierunku. Dodam tylko, że książka miała duży, z daleka widoczny tytuł. Premier, myśląc zapewne, że to jakaś ustawka polityczna, z daleka już wołał: "My już rządzimy inaczej, już rządzimy inaczej...”. Przed zaskoczonym panem Robertem momentalnie wyrósł kordon "borowików”.
Jedna książka w torbie Boba była dość wyraźnie sfatygowana. Otrzymał ją od brata, a widać było na niej ślady kilku już lektur. To był Harry Potter and Philosopher's Stone J.K. Rowling. Od tego momentu zaczęła się w Media Rodzinie nowa era. Dla Boba wydanie tej książki stało się absolutnym priorytetem. Myślę, że nie było w Polsce nikogo, kto mógłby mu w tym przeszkodzić. Decydowały o tym względy ideowe. Natomiast dla nas, pracowników wydawnictwa, nastąpił czas błyskawicznej edukacji zawodowej. Wtedy to zaczęły się krystalizować nasze poglądy na funkcjonowanie rynku książki, który według nas powinien podlegać stosownym regulacjom prawnym. Bob wspierał nas w walce z wolnoamerykanką, czyli takim funkcjonowaniem naszego biznesu, który nie przestrzegał żadnych norm. Najbardziej jednak pochłonęła go walka z antypotterową krucjatą. Kiedy pewnego dnia powiedziałem mu, że w Polsce nikt nie odważy się publicznie oskarżyć Harry'ego Pottera o satanizm, tak jak stało się to w Ameryce, Bob przyjął zakład (on postawił 100 dolarów, a ja 100 złotych). Parę miesięcy przed upływem terminu zakładu ksiądz proboszcz w jednej z wrocławskich parafii powiedział z ambony, że w Harrym Potterze zobaczył szatana. Zakład przegrałem. Parę lat później stało się jeszcze gorzej. Na dziedzińcu kościoła w Gdańsku ksiądz egzorcysta Rafał Jarosiewicz otoczony ministrantami spalił Harry'ego Pottera, co spotkało się na szczęście z ostrym protestem największych instytucji kulturalnych w Polsce.
Napisałem wyżej, że Bob wyprzedzał nas o parę okrążeń w diagnozowaniu rzeczywistości, szczególnie amerykańskiej. Był demokratą, prawdziwym demokratą. Jego idolem był Barack Obama, którego autobiografię Odziedziczone marzenia wydaliśmy na rok przed wyborem go na prezydenta USA. Pamiętam, szukaliśmy politologów amerykanistów, aby pomogli nam przekonać czytelników do tej inicjatywy. Nie znaleźliśmy nikogo. Historia powtórzyła się dokładnie tak samo w przypadku Joe Bidena. Jego książkę Obiecaj mi, tato opublikowaliśmy również rok przed wyborem Joe Bidena na prezydenta Stanów. Tylko że tym razem nie pytaliśmy już nikogo o zdanie.
W uznaniu zasług dla polskiej kultury w roku 2015 Robert Gamble otrzymał odznakę honorową Zasłużony dla Kultury Polskiej.
W 2016 roku w poznańskim Ratuszu na uroczystej sesji Rady Miasta Robert D. Gamble otrzymał tytuł Zasłużony dla Miasta Poznania. Odbierając okolicznościowy medal, powiedział: „Zawsze będę Amerykaninem z Bostonu, bostończykiem pochodzenia szkocko-irlandzkiego. Ale może od dzisiaj mogę myśleć o sobie, że jestem poznaniakiem”. Pytałem wielu, czy był taki drugi Amerykanin, ba! obcokrajowiec, który tyle zrobił dla Poznania? Od każdego otrzymywałem tę samą odpowiedź. Nie było!
Teraz, Panie Robercie, gdy spocząłeś w naszej poznańskiej ziemi, a Twój pomnik zdobi siedzibę naszego wydawnictwa, jesteś nie tylko wielkim bostończykiem, stałeś się również ważną częścią naszej historii.
Zapoznaj się z treścią książki „Bob w naszej pamięci” zawierającej zbiór wspomnień przyjaciół i współpracowników Roberta Gamble’a.
Już teraz zapisz się do newslettera i zgarnij wyjątkową zniżkę na pierwsze zakupy